czwartek, 10 lipca 2014

IV.017





























Henia & Benia
Henia to kotka, która sama znalazła sobie dom. Kilka lat temu była tylko małą kuleczką, która urodziła się na działkach albo ktoś ją podrzucił...? Nie bardzo wiadomo. Moja mama robiła na działce ostatnie porządki przed zimą, był już listopad, nadchodziła ostra zima, gdzie wysoki śnieg leżał miesiącami, a mrozy nie odpuszczały. Tę zimę na działce przeżyły tylko dorosłe koty.
Jak zawsze michy dla kotów zostały napełnione i zlecieli się stali bywalcy. Mały łaciaty szkrabik przyszedł po nich, ale został odgoniony od miski. Mama zabrała więc maluszka na działkę sąsiada i tam nakarmiła. Kiedy dorosłe koty się rozeszły z pełnymi brzuchami malutka krówka znów się pojawiła. Bez większych ceregieli dała się wziąć na ręce, po czym ostentacyjnie zasnęła mrucząc. Mama tylko chwilę zastanawiała się co robić. Wzięła malucha do domu!

W tym czasie byłam w Berlinie na wycieczce, kiedy mama zadzwoniła z informacją, że w domu jest kociak nie uwierzyłam. Mieliśmy 17-letniego psa i kocura oraz głębokie postanowienie, że limit miejsca się wyczerpał. Kiedy wróciłam zakochałyśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Henia traktowała mnie jak mamę. Sama znalazła sobie dom, dałam jej zatem możliwość wybrania sobie imienia. Rzuciłam karteczki z imionami i wylosowała Helę. Jak z Heli powstała w końcu Henia…? Nikt już nie pamięta…
Minął rok, magisterka napisana (z pomocą Heni!), obroniona, przyszedł czas na realizację kolejnego planu. Wyprowadzka do Berlina. Nie mogłam zabrać ze sobą Heni, bo mieliśmy mieszkać u mojej rodziny, która za jedyne dozwolone zwierzę domowe uważała chomika… Szybko zaczęliśmy więc szukać innego mieszkania. Po miesiącu mieliśmy już swoje 1,5 pokoju! Umeblowane, z balkonem, jedyne czego brakowało to kot! Nie tylko ja tęskniłam za Henią, z relacji mamy wynika, że ciągle łaziła po domu popłakując, jakby czegoś szukała. Kogoś?
Henia zamieszkała w Berlinie przy pierwszej możliwej okazji. Wreszcie byliśmy w komplecie. Nas troje. Mój mąż pierwszy raz w życiu miał w domu zwierzę. Znał Henię od kociaka, ale mimo to nie mógł powiedzieć, że zna koty. Henia pokazała mu, że koty to cudowne zwierzęta, które nadają się przede wszystkim do kochania. Tak też robi.
Nie miałam zamiaru się „dokacać”. Ale znów przypadek i kot zdecydowały za mnie.
Byliśmy już po przeprowadzce do większego mieszkania.
Pewnego dnia na FB jak zwykle przewijałam nowe wpisy, aż natrafiłam na niewyraźne zdjęcie chudej, osowiałej koteczki – Buni. Przeczytałam Benia, pomyślałam – to znak! Miejsce pobytu kota – DT w Szczecinie, ale blisko! Kolejny znak. Napisałam do jej opiekunki, zaczęłam wypytywać jaka jest Benia (nieświadomie pisałam z błędem). Wydała mi się idealna dla Heni. Jednak była jeszcze chora na koci katar, potrzebne było szczepienie Heni. Byłam prawie pewna, że chcę ją adoptować, wahałam się, bo jednak to ważna decyzja – na wiele lat, a ja jeszcze w planach miałam dziecko! Wymyśliłam więc wycieczkę do Szczecina w celach zapoznawczych! Myślałam, że może zacznie na mnie prychać, wyrazi swoją niechęć… cokolwiek? Weszliśmy do mieszkania, Benia była tam razem z siostrą, która po sekundzie siedziała schowana za kanapą. A Benia? Stała jakoś tak krzywo w przedpokoju i się na nas gapiła. Dała się wziąć na ręce i włączyła "traktor", a dysponuje nie byle jakim… zasnęła mi na kolanach. Jeśli miałam jakiekolwiek wątpliwości co do adopcji, to w tamtym momencie się rozwiały. Po niecałym miesiącu byłam znowu w Szczecinie w celu adoptowania mojego drugiego kota, który nie potrafi miauczeć, a jedynie szepcze.
W domu nie przeprowadziłam odpowiednio zapoznania, nie izolowałam kotów, nie dałam im czasu do namysłu, czasu na poznanie zapachów. Wypuściłam po prostu Benię z transporterka i powiedziały sobie cześć. Nie było większych spięć, poza tym, że czasem Benia czuje potrzebę pokazania, że ona tu rządzi. Henia jest uległa, przez co obrywa. Ogólnie chyba się lubią. Mam wrażenie, że Benia z wiekiem łagodnieje w stosunku do Heni,  więc może jeszcze wszystko przed nimi.
Za to my, Duzi, nie potrafimy już sobie wyobrazić naszej codzienności bez dziewczyn.
Lubimy nasze życie w Berlinie. Z kotami.
Prowadzę o nich bloga, tzn. one prowadzą, ja tylko im pomagam! Chcę pokazać, że kot to coś więcej niż futrzana kulka, która domaga się chrupek i gardzi każdym na swojej drodze, bo to często powielany stereotyp, który nijak ma się do rzeczywistości. Ludzie nie znają kotów, nie rozumieją ich, a ja bardzo chciałabym, żeby umieli je kochać tak jak my. Albo chociaż lubić, tolerować...

3 komentarze:

  1. Pięknie to opisałaś...
    Koty są wredne w swym przeświadczeniu, że rządzą na tej planecie i kochane w swej łaskawości aby nam - ludziom pozwolić sobie usługiwać ;-)))
    Moja Venus też sobie wybrała dom pomimo tego, że ja obiecałam sobie "Nigdy więcej kotów"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chciałam kotkę, więc trafił mi się kocur ;)

      Usuń

Dziękujemy!
Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu przez administratorów strony.